Nie, nie chodzi mi o smakołyki w saszetce ani rozmaitego rodzaju obroże, także nie o zabawki. Jeśli wiemy już na pewno, że pies doskonale zapamiętuje ruch naszego ciała, że pies żyjący obok nas, nie w izolowanej klatce, reaguje nie tylko na nasze słowa i emocje, ale i na przypadkowe gesty, to poszukajmy pomocy szkoleniowych także dla przewodnika. Zanim będziemy oczekiwać od psa bezbłędnych reakcji na przekazywane sygnały – nauczmy się kontrolować ruch własnego ciała i koniecznie własne słowa, aby przypadkowym, nieprzemyślanym zachowaniem nie wprowadzać zwierzątka w błąd.
Bardzo często zwrot w tył przez lewe ramię i przeprowadzenie za sobą psa jest trudne dla kogoś, kto robi to po raz pierwszy. No to trener może, a nawet powinien, pozwolić psu odpocząć w cieniu, wziąć trzymaną przez przewodnika smycz w rękę i uczyć na sobie, jak zrobić zwrot z psem – najpierw w miejscu, potem w marszu. Dla oszczędności czasu, jeśli mamy czterech kursantów, łączymy ich w pary – każdy po kolei odegra rolę psa lub przewodnika. Nawet „sportowy” zwrot w miejscu może być trudny dla kogoś, kto wszelkich zajęć gimnastycznych unikał jak diabeł święconej wody
I dlatego naukę chodzenia przy nodze lepiej zacząć od prowadzenia psa zastępczego – kandydat na zwycięzcę w konkursach posłuszeństwa dostanie dużą, uwiązaną na smyczy butlę po wodzie mineralnej. Najpierw nauczy się, prowadząc butelkę, koordynować swój marsz z ruchami ręki i – absolutnie koniecznie – ze słowami zachęty, aprobaty i pochwały. Polecenie czy pochwała wypowiedziane nie w porę nie wprowadzą butelki w błąd.
To dobre za pierwszym, drugim i dziesiątym dopiero przywołaniem; jeśli pies już wie o co chodzi, a przewodnik nadal powtarza gesty, trenerowi nie pozostaje nic innego, jak stanąć za delikwentem i przytrzymać go za kosmyk włosów albo kołnierzyk. A na dodatek związać smyczą ręce z tyłu. A potem nauczyć jak działają tak zwane przedkomendy – na przykład wymagając precyzyjnego chodzenia przy lewej nodze zaczynamy wspólny marsz z psem lewą nogą; zostawiając zwierzaka na stój, siad czy waruj – odejście zaczynamy prawą.
Dość często właściciele małych psów mają problemy właśnie z nauką chodzenia przy nodze. Pomocne bywa przywiązanie smyczy – już z psem na końcu – do łydki przewodnika. Nikt nie chce przecież urwać łebka własnemu zwierzakowi, wiec na pewno precyzyjnie skoordynuje swoje kroki z ruchem psa. Oczywiste, że ucząc psiego maluszka zmian pozycji, naukę zaczyna się albo klęcząc tuż przed psem, albo sadzając zwierzątko na ławie, stole czy pniaku, aby malutek łatwiej obserwował twarz.
Tunel – taki jak do agility, ale zamknięty z jednej strony, skutecznie przyspiesza naukę powrotu z aportem do właściciela – pies chce przecież wyjść z tunelu, a i aportu zostawić żal…
Nawet ktoś tak absolutnie niemuzykalny jak ja, potrafi nauczyć się rytmicznego skandowania – pomrukiem, bez otwierania ust lub tylko w myślach; odruchowo oddychamy wtedy rytmicznie. Wybierzmy sobie najprostszy powtarzalny rytm, koniecznie dopasowany do naturalnego ruchu naszego zwierzaka. Ucząc psa eleganckiego, płynnego chodzenia przy nodze, powtarzajmy ten rytm bez otwierania ust – na pewno nie zmienimy tempa marszu.
A co będzie z nauką rewirowania, czyli poruszania się przez psa zygzakiem po przeszukiwanym terenie? Przecież trzeba wyraźnie wskazać pierwszy kierunek pracy, zasygnalizować kolejne zmiany kierunku, zdążyć pochwalić, i jeszcze przypomnieć, jak pies ma zachować się przy znalezionym przedmiocie, uff. Na dodatek pies najpierw pracuje na smyczy, a my biegniemy za nim – dopiero później można sobie pozwolić na marsz środkiem przeszukiwanego terenu i tylko sygnalizować słowem lub gestem potrzebę zwrotu.
Oczywiście pies pracujący naprawdę, już bez smyczy, jeśli będzie na krawędzi wyznaczonego rewiru i poczuje intensywny, bliski zapach poszukiwanego przedmiotu lub człowieka, dochodzący spoza tej umownej granicy, ma pełne prawo, a nawet obowiązek, przekroczyć tę granicę. Ale na pierwszych zajęciach to my uczymy się wydawania poleceń, gdy pies do wyznaczonej granicy rewiru dobiega. No to weźmy na smycz kolegę – kursanta, a za chwilę, po przeszukaniu wyznaczonego terenu, zamienimy się rolami. Tym razem to my będziemy żywiołowym, biegającym chaotycznie psem. Na pewno w ten sposób nie zepsujemy własnego zwierzątka – a ile uciechy będą mieć obserwatorzy!
W podobny sposób, z człowiekiem odgrywającym rolę psa, uczmy się sami pracy na śladzie – płynnego ruszania bez przypadkowych szarpnięć linką, zatrzymania psa przy znalezionym przedmiocie, także w razie potrzeby łagodnego naprowadzania na właściwy ślad – i tak dalej, i tak dalej. Lata temu podczas prowadzenia zajęć z pracy węchowej wspaniale pomagała mi moja użytkowa owczarka niemiecka Luśka (Luthien z Barytowej Góry), pasjonatka pracy nosem – Luśce nie potrafił przeszkodzić najbardziej początkujący przewodnik. Po prostu dawałam linkę z Luśką komuś do ręki, sama tuptałam obok, tłumacząc zachowanie psa i ucząc człowieka odpowiedniego manewrowania linką.
Z linką przewiązaną w pasie albo startowałam złośliwie za szybko, ciągnąc za sobą przewodnika, albo raptownie zatrzymywałam się lub bez sensu skręcałam w bok – ku radości obserwujących nas i oczekujących na swoją kolej kursantów. Oczywiście potem łączyłam dwunożnych kandydatów na tropicieli w pary – ja idąc obok podpowiadałam tylko, jak należy prowadzić „zastępczego psa”. Jednak najlepsza zabawa była na zajęciach, gdy odgrywając rolę psa usiadłam na śladzie, pokazując mało cenzuralnym gestem, że nie ruszę się z miejsca. Mój „przewodnik” stanął bezradnie – wytłumaczyłam więc, że nie zostałam wystarczająco zmotywowana; nie usłyszałam serdecznej zachęty, zapach śladu nie jest zapachem kogoś mi bliskiego ani nie zostałam zainteresowana położeniem na śladzie cennej dla mnie zdobyczy, na przykład puszki ananasów w syropie albo dobrze wypchanego portfela…
Na następnych zajęciach nikt nie zapomniał o odpowiednich motywatorach dla własnego psa ani o spokojnych, potwierdzających pochwałach podczas całego treningu.