Wiem doskonale, że słowa „posłuszeństwo psa” i „podporzadkowanie” w odniesieniu do psów zdecydowanie wyszły z mody. Można za to napisać „reagowanie na sygnały”, „rzeźbienie zachowań” i „praca nad dostawianiem do nogi” – jak zwał tak zwał, ale to minimum posłuszeństwa, czyli reagowanie w każdej sytuacji na sygnały „siad”, „idziemy”, „wróć” „daj”, „zostaw” i „nie” – ułatwiłyby życie nam i naszym psom. Bez rzeźbienia.
Takie tradycyjne – instruktor w środku koła tworzonego przez nawet kilkanaście psów z właścicielami. Czy w takim tłoku można czegoś nauczyć zwierzaka? Można, i to bardzo dobrze. Psy maszerujące na smyczach po obwodzie koła zdecydowanie traciły na chęci wzajemnych zaczepek – jak tu zmierzyć się z psem idącym przed nosem, skoro niemal na ogonie ma się nos innego psa? W tak licznej, pierwszy raz spotykającej się grupie zwierząt i ludzi, właściciel stawał się dla psa ważniejszy. Instruktor pokazywał jak naprowadzić psa w siad i jak zrobić w tył zwrot, to starczyło na pierwszą lekcję. Idziemy ze zwierzątkami dwa kroki i siad, i znowu dwa kroki, zwrot i siad, cztery kroki i nieznaczna zmiana tempa. I tak przez 45 minut.
W przerwie rozchodzono się z psami na luźnych smyczach – każdy przewodnik starał się o jak najbardziej serdeczny kontakt z własnym psem, w dystansie od pozostałych. A po przerwie następne 45 minut. Czyli wyjście o pół kroku przed siedzącego psa i powrót do zwierzaka, wyjście przed siedzącego psa i przywołanie, marsz coraz szybszy i trucht, i zwrot w tył całej grupy. Jeśli któryś z psów nadmiernie interesował się sąsiadami – sadzano go w środku koła, co wyciszało każdego chętnego do zębatej konfrontacji zwierzaka. Każdy awanturniczy pies na następne zajęcia przychodził jako ostatni i dołączał do pracującej już grupy. I to działało….
Zobojętniano nie tylko wzajemny ruch psów i przechodzenie blisko siebie, zobojętniano także przechodzących ludzi. Najpierw instruktor przechodził obok siedzących lub warujących psów, oczywiście zaczynając od najścia na wprost, frontalnie, potem dopiero od tyłu. (A dlaczego oczywiście? A dlatego, że większy niepokój także i u nas budzi coś, co porusza się za nami, czego nie potrafimy od razu zidentyfikować). Kolejne ćwiczenia umacniały zobojętnienie na wszelkie zewnętrzne bodźce, a więc psy były przywoływane najpierw jednocześnie, a potem przemiennie, ze środka koła i do środka, wreszcie ustawiały się wraz z przewodnikami w dwóch liniach naprzeciw siebie.
Zaczynały się mijanki w marszu i w biegu z przeciwnych stron, przywoływanie z mijankami, puszczanie i odpinanie smyczy – i tak dalej, i tak dalej. Ćwiczenia urozmaicane były zależnie od doświadczenia i wyobraźni trenera – jeden z nas przebiegał pomiędzy psami, rozpościerając nad sobą szeleszczącą pelerynę. Gdy psy opanowały podstawowe umiejętności, zaczynała się nauka aportowania.
Aż wreszcie już nie trener, ale kolejno każdy przewodnik z psem przy nodze bez smyczy slalomem truchtał obok psów pozostawionych na waruj lub siad – psów pozostawianych bez przewodników. Psy, które przecież bez szarpania, kolczatek czy dławików, tylko stopniowaniem utrudnień plus w porę wypowiadana pochwała i rzadka okazjonalna nagroda, zobojętniły się na najrozmaitsze sytuacje, zdawały na koniec egzaminy posłuszeństwa na ringu na wystawie, na luźnej smyczy i bez smyczy, mimo tłumu obserwatorów, mimo psów biegających po sąsiednich ringach piękności. I właśnie z tych psów wybierało się drużynę do pokazów szkolenia, organizowanych już nie tylko na wystawach.
Jeżeli tam, gdzie mieszkacie, nie organizuje się tego rodzaju szkoleń, to i tak nic nie stoi na przeszkodzie, aby bodaj sześciu zaprzyjaźnionych psiarzy zaczęło pracować w grupie. Kolejno każdy z uczestników może prowadzić zajęcia – jednocześnie pracując z własnym psem. Przecież nawet pies mieszkający w hektarowych ogrodzonych włościach powinien umieć zachowywać się bezkonfliktowo we wszystkich publicznych miejscach.
Mamy pod dostatkiem poradników, publikacji mniej czy bardziej naukowych, seminariów, webinariów i spotkań z doskonałymi fachowcami. Ale sama teoria to za mało. I nie powinien uważać się za szkoleniowca ani za behawiorystę ktoś, kto przez trzy miesiące nie nauczy młodego, zdrowego na ciele i umyśle, od szczeniaka wychowywanego w domu psa spokojnego chodzenia na smyczy, bezkonfliktowego mijania innych psów i bezdyskusyjnego reagowania na słowo zakazu. Nie tylko na placu szkoleniowym, nie tylko podczas zawodów, ale także w publicznym parku i na ulicy. Czy nam to się podoba czy nie – w świecie ludzi pies ma tylko tyle wolności, na ile został podporządkowany człowiekowi.
Rzeźbienie lub kształtowanie to jedynie metoda nauki, a nie wybór tego czego psa uczymy. Równie dobrze kilkadziesiąt lat temu, ktoś mógłby napisać, że naprowadzanie smaczkiem to moda, a przecież można przycisnąć zad psa do ziemi i w ten sposób nauczyć siadać, a nie jakieś smaczki przed nosem przesuwać. Czy posłuszeństwo i podporządkowanie faktycznie wyszły z mody? Tak i nie. Z jednej strony są grupy wierzące bezkrytycznie, że życie z psem to zero wymagań lub pracy. Jedynie swobodne spacery z malowniczo rozwianym włosem 😉 Jest też druga grupa, której głównym celem jest zdobywanie nagród i zdawanie egzaminów, którymi można się potem… Czytaj więcej »