Wśród wielu porad zamieszczanych na najrozmaitszych psich forach spotykam się ostatnio z zaleceniem, aby na spacerze grzecznie podążać za swoim trzymanym na smyczy psem. I jeszcze bardzo uważać, aby żadnym przypadkowym ruchem nie przeszkadzać psu w tak zwanej eksploracji otoczenia. Taki spacer, zdaniem piszącego, najlepiej właśnie zabezpieczy potrzeby emocjonalne psa.
Pozwolę sobie mieć odmienne poglądy. Po pierwsze – nawet gdyby pies, prowadząc czy ciągnąc, jak kto woli, człowieka za sobą, zwęszył jakiś fascynujący zapach, to i tak nie powinien ani zjeść ewentualnego znaleziska, ani wdać się w wymianę poglądów z innym, pozostawiającym sygnał zapachowy psem, ani skutecznie pogonić za zapachem kota/gołębia/wiewiórki. Po drugie – wszelka eksploracja otoczenia powinna mieć jakiś cel – węszenie przypadkowych zapachów, bez możliwości ich identyfikacji, bez dotarcia do źródła, to jak odbieranie przez nas informacji, z których nie możemy skorzystać. Równie dobrze możemy głodnemu człowiekowi zaprezentować menu z dziesięciu restauracji, nie pozwalając na wejście do żadnej z nich.
Nasz udomowiony od tysięcy lat zwierzak nie zapomniał jeszcze, że dla przetrwania małych drapieżników – a takimi są przecież psy – trzeba współpracować w grupie. W każdej zorganizowanej, a nawet w przypadkowej grupie znajdzie się szef podejmujący decyzje. Tylko od nas zależy, czy pies z pełnym zaufaniem będzie polegać na nas i na naszych decyzjach, czy też zostanie pozostawiony sam sobie. Aby pies mógł polegać na naszych decyzjach, a spacer był celowy, musimy robić coś razem.
Pamiętam młodą rottweilerkę Jonkę, świeżo nauczoną szukania zguby i zachwyconą taką możliwością. Jeśli właścicielka zbyt długo nie zwracała uwagi na sunię, Jonka zostawiała na ścieżce swoją ukochaną piłeczkę, podbiegała i całym swoim zachowaniem okazywała, jak chętnie pobiegnie szukać „zguby”. Trochę podobnie zachowywała się całkiem dorosła Rejka, którą nieraz prezentowałam tu na filmikach. Zbyt długo zostawiona sama sobie Rejka wyprzedzała nas podczas spaceru, chowała się za krzakiem czy wzgórkiem i nagle nieoczekiwanie, z rozradowanym pyskiem, naskakiwała całym ciężarem na podchodzącą przewodniczkę. To także był sygnał – „róbmy wreszcie coś razem!!!”
Oczywiście są też psie rasy, celowo od tysięcy lat selekcjonowane na samodzielne pilnowanie raz zawłaszczonego terenu lub strzeżenie zwierząt powierzonych ich opiece. Nie proponuję przecież kaukazowi szukania dwudziestogroszówki upuszczonej na spacerze ani kangalowi startu w konkursach retrieverów. Ale nadal każdy z psów, kangala i kaukaza nie wyłączając, czuje potrzebę zajęcia się – tyle że dopasowanego do wrodzonych predyspozycji charakteru i możliwości fizycznych także.
Wychodzę na krótszy spacer po parkowych alejkach i nie planuję wymyślania zajęć dla psa? Przecież zwierzątko może iść swobodnie, po prostu na luźnej smyczy, nie ciągnąc mnie za sobą. Może poznawać otoczenie w dystansie ode mnie, o pięć, dziesięć czy bodaj trzydzieści metrów, nadal kontrolując gdzie ja jestem i co robię – w oczekiwaniu mojego sygnału, możliwości bodaj okazjonalnego zrobienia czegoś ze mną.
Zacząć można bodaj od trzech metrów. Potrzebna będzie czterometrowa smycz – metr od uchwytu zrobię węzełek lub przyczepię jakikolwiek znacznik. Zanim pies oddali się ode mnie na więcej niż trzy metry – obserwując oznacznik, wiem, kiedy interweniować – zwrócę na siebie uwagę zwierzątka. W każdy możliwy sposób – głosem, klaśnięciem, zmianą kierunku i tempa własnego marszu, lekkim (bardzo lekkim!) drgnięciem natychmiast ponownie luzowanej smyczy. Gdy tylko zwierzątko popatrzy na mnie, zostanie serdecznie pochwalone i okazjonalnie nagrodzone.
Jeśli zmieniam kierunek marszu – to dodatkowo ruchem ręki wskazuję psu ten nowy. Cel takiego ćwiczenia jest oczywisty – piesku, uważaj, gdzie ja jestem i uważaj na to, co ja robię, badaj otoczenie nie tracąc kontaktu ze mną!. Jako okazjonalną nagrodę podam mały smakołyk wyjęty z kieszeni czy saszetki (uwaga – wyjmuję ten jeden kawałek przeznaczony do podania z ręki, nie rzucam na ziemię ani nie trzymam w ręce kilku kawałków jednocześnie). A przy okazji zobojętniam wszystko, co chce zobojętnić – pomocnik może zawołać psa, i właśnie w tym momencie odbiegnę o dwa kroki nagradzając zainteresowanie tym, co ja robię.
Kontakt emocjonalny z psem buduje się na każdym spacerze, nie tylko podczas godzinnego treningu na zamkniętym placu pod okiem trenera; kontakt emocjonalny to także pamiętanie o zawsze entuzjastycznej pochwale, gdy pies przyjmie pozycje „siad” przed wejściem obok nas na jezdnię.
Właśnie dla takiej chwili warto pracować z psem.
Może się zdarzyć, że pies, nie rozumiejąc nowej sytuacji, chwyci w zęby smycz – to tak, jakby zapytał „no ale o co chodzi, nie rozumiem??” Wtedy, podobnie jak na zamieszczonym filmie, daję psu doskonale znane polecenie – chociażby „siad”. I natychmiast podchodzę – pies usiadł, wiec smycz jest już luźna, nie szarpię się ze zwierzakiem, ale przewieszam smycz na głowie psa. Uwaga – to nie jest oduczanie chwytania czy szarpania smyczy! To tylko przekierowanie uwagi w konkretnej sytuacji, nie kara ani dezaprobata. Pies usiadł, czyli w trudniejszym dla siebie momencie zrobił to co już potrafił, może więc w spokojnych emocjach oczekiwać zasłużonej pochwały.
Jeśli pies nie radzi sobie z jakąkolwiek sytuacją – wskażmy mu doskonale opanowaną już czynność, po to, by móc pochwalić. Po prostu. Nie tylko podczas nauki chodzenia na luźnej smyczy.
Miejsce psa jest obok człowieka, razem z człowiekiem, spacery, poznawanie świata, zabawa i praca także.