Nosem.pl Praktyczny nos psa Uśmiechnięty listek
Dwóch policjantów z psem służbowym – dużym owczarkiem niemieckim – zawitało do szkoły podstawowej. Zajęcia z 8-10-latkami polegały przede wszystkim na omówieniu bezpiecznego poruszania się po drogach. Dzieci dowiedziały się także, jak zachowywać się przy spotkaniach ze zwierzętami, jak nie drażnić psów i nie narażać się na pogryzienie.Spokojny owczarek demonstrował ćwiczenia z posłuszeństwa; obserwowany był z podziwem, ze sporego dystansu i z respektem.
Najlepsze jednak nastąpiło na koniec. Przy szkolnym boiska rósł klon, liście zdążyły pożółknąć jesiennie. Jeden z uczniów wystąpił na ochotnika, podniósł opadły liść, wydłubał w nim otwory na oczy, nos i buzię, a potem położył liść pod drzewem, wśród dziesiątków leżących na ziemi.
i po krótkim, intensywnym węszeniu pod drzewem zaaportował swojemu przewodnikowi ten właśnie liść z otworami przypominającymi uśmiechniętą twarz. Nie jestem pewna, ile dzieci zapamiętały z poprzednich informacji, ale na pewno w tej chwili pies awansował do roli najmądrzejszego na świecie Szarika i Cywila w jednym.
Niekłamana radość dzieciaków sprawiła, że natychmiast postanowiłam wykorzystać to ćwiczenie i także moją psicę nauczyć szukania listka – przecież my niejeden raz spotykałyśmy się z dziećmi.
Trudno, trzeba przyznać – nie udało się pierwszego dnia. Początkowe próby wyszły źle – oczywiście z mojej winy, nie psa. Zaczęłam od liści zbyt świeżych – być może miały jeszcze gorzki smak, być może trzymałam w dłoni za krótko, albo zapomniałam, że do nawęszenia daje się tę dłoń, w której nie trzymałam liścia. Chciałam zbyt wiele – listek do wybrania od razu ukrywałam pod innymi, a i emocji nie trzymałam zbytnio na wodzy.
Jeszcze gorzej – żywica ze świeżych szyszek przyklejała się do psiej mordki, a te suche kruszyły się nawet przy lekkim chwycie. Suka nie rwała się do takiej pracy, co było już wystarczającym sygnałem, że czegoś nie rozumie, czyli to ja robię coś nie tak.
Trzeba było dać psu i sobie dwa tygodnie przerwy – tylko od wybierania listka oczywiście – i już nic na hurra, ale spokojnie przemyśleć własne błędy. Pracę na nowo zaczęłam od początku – od aportowania jednego listka, pochwały i nagrody, podawania cały czas prawidłowej informacji, czyli nawęszana dłoń to ta, w której przedtem NIE trzymałam listka. Przy pierwszym wybieraniu „mój” liść, oznaczony wydartymi otworkami, leżał obok tylko jednego identycznego. I nagle okazało się, że psica doskonale pojmuje o co chodzi; nie miała już żadnych wątpliwości, wszystko jedno wśród ilu opadłych liści leżał ten poszukiwany.
Tyle że ja do dziś nie nauczyłam się wydzierać takiej ładnej uśmiechniętej buzi, jak od pierwszego razu udało się dziesięciolatkowi. No to ograniczałam się do zrobienia byle jakich dziur w liściu – Raszce to nie przeszkadzało ani trochę, popatrzcie.