Bardzo lubię (i innym zachwalam) wymyślanie słów – sygnałów, czy jak kto woli komend dla psa – w obcym lub nieistniejącym języku. Podobnie celowe jest moim zdaniem używanie słów pozornie zupełnie absurdalnych w konkretnej sytuacji.
Na przykład „grucha” oznaczało dla mojej suki polecenie trzymania się przy lewej nodze, a „śliwa” – przejście na prawą stronę. Rozmaite sygnały wydawałam także słowami nieco przypominającymi w wymowie język angielski („doun” tłumaczyło się na nasze „waruj”, a „tumi” zastępowało zrozumiałe dla wszystkich przywołanie „do mnie”). I po kolejnym „doun” na spacerze, gdy suczka grzecznie zawarowała, przechodzący obok nas pan z pełnym uznaniem pochwalił moją Raszkę za nauczenie się języka angielskiego.
Ano dlatego, aby Raszce było łatwiej. Pies kojarzy nasze słowa z konkretną sytuacją lub czynnością. A my zdecydowanie częściej zalewamy zwierzątko nadmiarem dźwięków niż starannie i wyraźnie powtarzamy tylko te, które mają oznaczać coś dla psa. Oczywiście pies potrafi wyłapać konkretne słowo-polecenie z całego niepojętego dla siebie zdania, zwłaszcza wtedy, gdy słowu towarzyszy znane i często powtarzalne zachowanie. Ale łatwiej porozumieć się ze zwierzęciem jeśli słowa-polecenia nie są używane na co dzień w innych niż szkoleniowe sytuacjach.
Niedobrze, jeśli w tym samym domu dwoje właścicieli posługuje się odmiennym słownictwem. Na przykład mąż mówi do psa „waruj”, a żona „leżeć”, chociaż oboje oczekują takiego samego zachowania. Co z tego, że pies zareaguje na oba hasła – ilość słów, które nasze zwierzątko może prawidłowo kojarzyć jednak jest ograniczona. Nikt jeszcze tego nie zdołał dokładnie policzyć, ale kto z nas zapamięta znaczenie słowa „idziemy” w stu rozmaitych językach i dwustu dialektach? Nie utrudniajmy więc życia psu.
Używanie słów – dziwolągów pozwala mi uważniej koncentrować się na rozmowie z psem, a że przy okazji tworzę barierę językową między własnym zwierzęciem a obcymi ludźmi – to już nie mój problem.
Zapytano mnie, dlaczego akurat „grucha” i „śliwa” mają oznaczać dla Raszki odmienną pozycję przy nodze. To zupełnie proste – gest, którym naprowadzałam suczkę do lewej nogi, przypominał nieco rysowanie gruszki w powietrzu. No to „śliwa” jest nazwą równie smacznego owocu. Raszka na pewno żadnego z tych słów nie słyszała w innej sytuacji niż podczas treningu.