Nosem.pl Praktyczny nos psa Niezapomniane dwa kilo kiełbasy, czyli szkolenie się opłaca!
Zanim opowiem dzisiaj o kiełbasie i smacznie opłacalnym szkoleniu, wrócę raz jeszcze do nauki rewirowania.
Czy nie ma innej, szybszej, mniej męczącej dla nas, łatwiejszej metody niż opisana w tekście „To już prawdziwy rewir”? Oczywiście jest. Starczy wybrać odpowiedni teren, zostawić psa tak, aby nas widział i samemu przebiec ten teren zakosami, pozostawiając w wybranych miejscach przedmioty, które pies powinien znaleźć. A potem wrócić do psa i zachęcać go do szukania tak, aby poruszał się tymi samymi zakosami, jakimi przedtem biegaliśmy.
Młodemu zwierzakowi trudno będzie pozostać na miejscu, gdy właściciel nie tylko porusza się tak dziwacznie, ale i coś odrzuca – pies ten ruch na pewno zauważy. A więc nasze zachowanie pobudza, zachęca psa do działania, a jednocześnie nakazujemy cierpliwe oczekiwanie – to dobre jest dla zwierzaka doskonale już kontrolującego swoje emocje. I od przewodnika wymaga także sporego doświadczenia – nadmierna, chociaż tylko słowna korekta gdy pies przedwcześnie poderwie się za nami, może bardziej wrażliwe zwierzątko zniechęcić do późniejszej pracy. Ryzykujemy też wyrobienie w psie przekonania, że istotny jest także nasz ślad, że należy szukać tylko przedmiotów zostawionych na śladzie bądź blisko śladu, że zapach przewodnika pozostawiony w jakimś terenie jest koniecznym warunkiem rozpoczęcia pracy.
Nie każdy pies w taki sam sposób zapamiętuje przekazywane mu informacje, musimy znać psychikę naszego zwierzaka i wybrać taki sposób szkolenia, aby to psu było łatwiej – nie nam.
Psiak dopiero rozpoczynał edukację niezbędną dla każdego psa w mieście. W przerwach w zajęciach biegał razem z moją dorosłą już Luśką – normalnie zbudowaną i przepełnioną pasją pracy suką owczarka niemieckiego z dawnych NRD-owskich linii użytkowych. (Kto pamięta tamte owczarki, ten westchnie z żalem – trudno dziś o tak zrównoważone, sprawne fizycznie i łatwe w szkoleniu psy!). Doktor Hania, namiętna palaczka, nie rezygnowała z dymka nawet wtedy, gdy bawiłyśmy się z psami na kilkuhektarowej dzikiej łące. Dopiero w domu zorientowała się, że podczas spaceru zgubiła połówkę bezcennego dla niej, bo pamiątkowego skórzanego etui na papierosy – zguba nie była większa od dwóch pudełek zapałek.
Następnego dnia o świcie stanęłyśmy na skraju łąki, zarośniętej zielskiem prawie po kolana. Luśka miała już za sobą egzaminy z pracy węchowej – z szukania rozmaitych przedmiotów także. Powąchała pozostałą połówkę papierośnicy, wbiegła na łąkę i po kwadransie wróciła do nas ze zgubą, ostrożnie trzymaną w zębach.
Doktor Hania wyciągnęła z plecaka sporą paczkę. To wprawdzie był prezent dla Luśki, ale zwierzątko podzieliło się hojnie ze mną. Dwa kilo wiejskiej kiełbasy – w czasach kartkowego mięsa i stania od połowy nocy w długaśnych kolejkach, aby zrealizować te kartki – było niewiarygodnie wspaniałym darem. O suchej karmie czy puszkach z mięsem dla psów nikomu nawet się wtedy nie śniło; do psiej miski trafiały z trudem zdobyte bezkartkowe podroby lub resztki możliwe do odstania w taniej jatce.
Prawdziwą wiejską kiełbasę można było dostać tylko po znajomości, i nie w państwowym sklepie. A swoją drogą – ileż za to dobrych emocji dawała nam wtedy praca ze zwierzakami, emocji nie do przeniesienia w nasze dzisiejsze, tak bardziej wygodne internetowosmartfonowokomputerowe dni.